W pamięci zostawiam 4 kilo miłości i pierwszy płacz
Mój pierwszy poród był
trudny i zostawił sporą ranę w mojej głowie. Długo zajęło mi pozbieranie się,
szczególnie psychiczne po nim. Po wielu godzinach porodu i właściwie, już na
finale skończyło się cesarskim cięciem. Wyszłam ze szpitala z przekonaniem, że
nie dałam rady. Zawiodłam, jako kobieta.
Tym razem marzył mi się
poród w zgodzie z naturą. Przede
wszystkim świadomy i spokojny. Spotkaliśmy się
z położną od porodów domowych. Nie widziała przeszkód mimo pierwszej
cesarki. Poczułam jakby mi ktoś otworzył ogromne drzwi, za którymi było morze
cukierków. Możemy mieć dobry poród.
Moja euforia trwała chwilę. Doktor powiedział,
że dobrze zrobić usg, zobaczyć jak duża dzidzia, czy blizna trzyma. Blizna
trzymała, tylko Tola się owinęła pępowiną.
Zaczęliśmy mieć więcej obaw niż chęci. Więc zmieniliśmy opcje. Będziemy
rodzić w szpitalu, ale z położną z Fundacji Rodzić po Ludzku. Spotkaliśmy się i
umówiliśmy szczegóły. Powiedziała, że
mamy być spokojni i wszystko będzie dobrze. Wiec cierpliwie oczekiwaliśmy dnia,
w którym Tola rozpocznie swoją największą przygodę.
Skierowanie do szpitala już
czekało, aby za parę dni jak nic się nie zadzieje, udać się tam z plakietką PO
TERMINIE. To miał być czwartek. Poniedziałkowe KTG i badanie powiedziało.
JESZCZE NIE!
Więc poniedziałek to nie ten
dzień. Spędziliśmy go niezwykle miło. Humory nam dopisywały. Był pyszny obiad z
deserem. Poszliśmy spać w cudownych nastrojach. Nie pospaliśmy zbyt długo.
Około 2 w nocy obudził mnie ból brzucha, który nie był mi do tej pory znany.
Zaczęły się sączyć wody. Nie do końca rozumiałam ten stan. Czy ja siusiam czy o
co chodzi? Dopiero po chwili do mnie dotarło, że to właśnie ten dzień.
Potwierdził to skurcz, który pojawił się chwile później. Obudziłam męża, żaby
dzwonił do położnej. Odebrała, zrobiła wywiad. Proszę jechać do szpitala,
niebawem zacznie się akcja porodowa. Tylko w naszym szpitalu niema
miejsc…musicie jechać gdzie indziej. Dajcie znać jak Wam poszło….CO?! Ale
gdzie? Borowska? A gdzie to?! Przecież mieliśmy z położną…Wszystko nie tak.
Skurcze przybywają. Czekamy na siostrę, żeby została z Lili. Mała się budzi. I
woła. „Mamo! Tylko spokojnie. Ty nie idź.” A ja wyje. Rozczula mnie to do
granic możliwości.
Zamykam oczy…oddychaj do brzuszka.
Jest siostra.” Będzie dobrze”
mówi i tuli nas na drogę i zapewnia, że zaopiekuje się Lili, najlepiej jak
potrafi. W drodze do auta staram się opanować emocje. Mamy zadanie. Zróbmy to i
wracajmy do domu.
Szpital wygląda dobrze.
Korytarze są puste w izbie przyjęć tylko my. Wywiad, ktg. Czekamy na lekarza.
Skurcze się wyciszają. Są nie regularna. Leże i czekam. Pytamy czy są sale
rodzinne. Są…ale trzeba mieć zgodzę …ale jak się doktor dyżurujący zgodzi, to
może się uda.
Leżałam tak sama z 40 minut.
Dobrze mi się zrobiło. Tola chyba też to poczuła. Bo zaczęły się te „dobre”
skurcze. Pojawiały się, co 4 minuty. Znalazłam zegarek na ścianie, który
zapowiadał zbliżające się falę efektywnych skurczy. Zamykałam oczy. Oddychaj do brzuszka. Wszystko będzie dobrze.
Przyszła położna. Zbadała nas. 4 cm. Pięknie. Oby tak dalej.
Lekarz. Wywiad. Milion
pytań. Nie mogę się skupić. Skurcze stają się nie znośne. Ale jakby zwolniły.
Mierzy, pyta. A nie cesarka? Naturalnie. W książeczce jest plan porodu. W
którym, co drugie zdanie informacja, ze cesarka tylko w razie konieczności.
Kazali podpisać,
pismo, że chcę podjąć próbę porodu naturalnego. Położna anioł. Skończyła dyżur.
Przyszła nowa. Równie wspaniała. Trzymała za rękę i rozmawiała z nami. Jak ja
się cieszę, ze los nam je dał.
Skurcze się nasilały , ale
przez ciągłe wizyty lekarzy i wywiady ciężko mi było się na nich koncentrować.
Maż głaskał i tulił. A w przerwach nawet dobrze się bawiliśmy. W skurczu nie
było nam do śmiechu. Przyszła położna podać nam antybiotyk. Już minęło 6
godzin. Zbadała nas 5,5! Jest progres. Jest dobrze. Najtrudniej znosić to na
łóżku. Ale główka nie była dobrze podparta i jeszcze musieliśmy na nim tkwić.
Po 8 godzinach, kiedy po raz
kolejny przyszedł ktoś nas uświadamiać o zagrożeniu związanym z porodem
naturalnym w naszym przypadku. Zaczęłam wątpić, ze się uda. I coraz częściej i
szybciej powtarzałam w głowie” będzie dobrze”. Ktg ? Zapis jest dobry? Z
dzidziusiem wszystko dobrze? Nic złego się jeszcze nie dzieje. Jeszcze?!
Kolejna wizyta. Profesor.
Padają słowa straszne. Śmierć. Konsekwencje. Szaleństwo. Wychodzi. A ja płaczę.
Położna trzyma za rękę. Mąż głaska po twarzy. To Wasza decyzja. Chyba musimy
się zgodzić…Wycieram twarz. Wchodzi doktor, który będzie nas operował. Gdyby nie
zielone wody i czas…to konieczność.
Dostaje niebieski kubrak. Idziemy na sale. Po drodze znów
brudzę podłogę wodami, przepraszam…to jest strasznie uwłaczające…Położna mówi,
żeby się tym nie przejmować…
Na Sali jest bardzo wąski stół. Inny niż przy pierwszej
operacji. Pani doktor anestezjolog podaje znieczuleni. Nie ruszać się. Ale
przecież ciągle mam skurcze. Jest surowo. Przygotowanie długo trwa. Wchodzą
lekarze. Dwóch. Młody podziwia bliznę po pierwszym cieciu. Nie rozmawiają ze mną. Starszy poucza
młodszego.
Czemu jeszcze nie
wyjmują Toli? Czemu nikt do mnie nie mówi? Czemu to tak długo trwa? Podłączają
kolejna kroplówkę. W końcu słyszę, kwilenie. A zaraz potem płacz. Ja też
płaczę. Od pierwszego jej wydanego dźwięku płaczę.
Czemu mi jej nie pokazują? Ale płacze - na pewno jest
dobrze. Chwile potem słyszę, jak mówią do siebie. Waga 3960! 57cm! Jaka wielka! Miała być maks 3700!
10 punktów.
Pokażcie mi ją.
W kocu zawinięta, maleńka z wielkimi oczami. Moja
Toleńka. Ze sztucznymi szwami na policzku. Przecięli…zdarza się. Nie będzie
śladu. Zagoi się.
Tola pojechała do tatusia. Ja jeszcze leże, znieczulenie
puszcza. Proszę o kolejną dawkę. Pomaga. Długo to wszystko zajmuje.
W końcu jedziemy
na salę pooperacyjną. A tam czeka na mnie maleństwo. Dostaje ją w samym
pampersie na piersi. Szuka mleczka. Udaje się ja przystawić za pierwszym razem.
Jesteśmy razem. Całuje ją i tulę. Skóra do skóry. Pomału emocje opadają. Nie
jest łatwo, nie wolno podnieść głowy. Przychodzi dumny tata. Tuli nas najczulej
jak potrafi. Już jest spokojny. Jesteśmy
wszyscy razem. Cali. Zdrowi. Obolali. Ale niezwykle szczęśliwi.
Nie udało się urodzić naturalnie. Od naszych planów i
marzeń poród był daleki. Ale wróciliśmy szybko do domu. Tola była ze mną cały
czas. I tym razem nie mam poczucia, że zawiodłam.
Jestem szczęśliwa, że wszystko dobrze się
skończyło.
Tekst powstał dla Dobry poród
Dobrze
OdpowiedzUsuńNawet bardzo dobrze:) Długo myślałam czy wrzucić tu ten tekst, pisany był chwile po porodzie dlatego z emocjami. To był naprawdę dobry poród. Z pełną świadomością choć zupełnie inny niż chciałam. W każdym razie mimo że szpitalny to z należyta godnością. I z miłym zaskoczeniem. Nikt nie zabrał mi dziecka, nie dokarmiał, nie podawał glukozy. Nic z czarnych opowieści porodowych:) a najważniejsze nie zostawił traumy.
UsuńMartusiu jesteś już dużą dziewczynką, najwyższy czas, żebyśmy pogadali na poważne tematy...
OdpowiedzUsuńA to na edukację w moim przypadku nie za późno? :)
Usuńa może to ja się chcę czegoś od Ciebie nauczyć - dla mnie nie jest za późno :)
UsuńW sumie na naukę nigdy nie jest za późno... To rób listę pytań ;)
UsuńDobry poród (?)
OdpowiedzUsuńOwszem owszem są tam też historie z cc :)
OdpowiedzUsuńWzruszyłam się kochana!!! Pisz książkę,a pochłonę ja w jeden wieczór :-) Pj
OdpowiedzUsuńJak obiecasz kupić cały nakład to pomyślę;)
Usuń